Zachorowałam po to, by zmienić swoje życie i #DogonićMarzenia

Nie wszystko w życiu udaje się zaplanować. A już na pewno nie planujemy złych wydarzeń. Choroba nowotworowa nie wybiera osoby, czasu i miejsca. Zwykle przychodzi jak nieproszony gość i zazwyczaj zostaje….do końca życia. Bo o ile leczenie radykalne ma swoje określone ramy czasowe, to niestety należy tą chorobę traktować jako przewlekłą. Czy to oznacza, że nasze życie będzie sfokusowane już tylko na leczeniu?

Dobry plan to taki, który zakłada możliwość korekty

W momencie postawienia diagnozy porywa nas wir strachu, pytań, niewiadomych. W krótkim czasie musimy się w tym odnaleźć i zrobić dobry plan działania. Najlepszy dla nas. Ja też byłam zaskoczona, że zachorowałam. W środku lata dowiedziałam się, że mam dwa złośliwe guzy na piersi. Kiedy inni planowali swoje wakacje, ja planowałam swoje leczenie. Los postanowił podwójnie mnie zaskoczyć i  zostałam sama z trójką dzieci i rakiem.  Intuicyjnie wiedziałam, że należy działać szybko. Zaufałam mojemu lekarzowi, nie miałam czasu, żeby czytać, analizować, konsultować. Chciałam jak najszybciej rozpocząć leczenie. Optymistycznie wyznaczyłam sobie nawet termin, że do końca roku je zakończę.

Pierwsza operacja i pobyt w  szpitalu były dla mnie trudne emocjonalnie i nie chodziło w tym o chorobę. Bardziej od operacji martwiło mnie z kim zostaną dzieci, kiedy pójdę do szpitala. Jak poradzi sobie z moją nieobecnością synek, który jeszcze nigdy nie spędził nocy beze mnie? Prócz walki z nowotworem musiałam stawić czoła całej logistyce dużej rodziny. Na bloku operacyjnym zostawiłam dwa guzy, węzeł wartowniczy i pierś. Jednak najgorsze było mierzenie się z “kultem męża” w szpitalu, który ma robić masaż limfatyczny ręki, zastrzyki w brzuch, odsysać dren. Ja wiedziałam, że jestem z tym sama.

W cieniu normalności

Po operacji szybko wróciłam do sprawności, prosto ze szpitala pojechałam odebrać synka z przedszkola. Następne dwa tygodnie chodziłam z nim na treningi piłki nożnej z drenem za paskiem jeansów. W tle normalnego życia czekałam na wynik badania histopatologicznego. Niestety choroba zaskakiwała na kolejnych etapach i musiałam z pokorą i elastycznie swoje plany weryfikować.  Przerzuty do węzłów spowodowały konieczność następnej operacji i leczenia uzupełniającego. Najtrudniejszy był czas przyjmowania chemii. Z kilku powodów. Po pierwsze, kiedy dowiedziałam się, że jednak chemioterapia i radioterapia będą zastosowane w moim leczeniu, to był ten moment kiedy musiałam zweryfikować swój plan. Po drugie to był czas mojego najgorszego samopoczucia w chorobie. Nigdy wcześniej nie czułam się tak źle fizycznie. Chemia, podawana w cyklach co trzytygodniowych, wyłączała mnie na tydzień z życia. Po trzecie w samym środku chemioterapii nastała pandemia i ze względu na obniżoną odporność mój strach ogromnie się spotęgował.

Ponownie musiałam zweryfikować swoje plany, uznać kolejną składową sytuacji jaką jest COVID i podejmować dalsze decyzje. Taka najtrudniejsza w tamtym czasie dotyczyła kolejnej operacji. Czy w tym czasie w ogóle położyć się do szpitala? To pytanie nie dawało mi spokoju… Bardzo nie chciałam zmieniać terminu operacji, bo to oznaczało przesunięcie następnego etapu leczenia, jakim była radioterapia. A ja przecież miałam plan, który już raz zweryfikowany… Zakładał przecież zakończenie leczenia wraz z końcem pierwszego półrocza. Zaryzykowałam i to z perspektywy czasu była dobra decyzja. Tuż po Wielkanocy miałam trzecią operację, a w połowie maja rozpoczęłam naświetlania. Z końcem maja otrzymałam wypowiedzenie z pracy.  W pełnym rygorze covidowym szczęśliwie dobrnęłam do końca leczenia. 22 lipca usłyszałam to zdanie, na które czekałam cały poprzedni rok.

Pokonała Pani raka.

W chorobie nie jesteś sam

W pierwszych tygodniach choroby w jakimś poradniku typu „jak odnaleźć się i zorganizować w chorobie” przeczytałam, że w czasie leczenia należy skupić się na sobie, a codzienność oddać komuś bliskiemu. Biorąc pod uwagę to jak obciążające jest leczenie onkologiczne, taka organizacja i podział obowiązków wydaje się być słuszny i rozsądny. Moja rzeczywistość jednak była daleka od tej modelowej. Miałam pod opieką trójkę dzieci, obowiązki domowe, rachunki, ratę kredytu hipotecznego i raka. Bardziej niż operacja, martwiło mnie pozostawienie domu, dzieci i wszystkich obowiązków z nimi związanych. Pospiesznie pakowałam walizkę do szpitala, ale ważniejsza była szczegółowa rozpiska najbliższych dni, którą zostawiłam na lodówce. Zaangażowanie moich bliskich zapewniło mi spokój w szpitalu. Otrzymałam ogromne wsparcie. Dom działał, dzieci chodziły do szkoły, przedszkola i na zajęcia dodatkowe. Jestem ogromnie wdzięczna Wszystkim, którzy zmobilizowali się dla mnie, zostawili swoje obowiązki, wykorzystali swoje urlopy, pozostawili swoje dzieci, żeby zopiekować się moimi. Czułam się spokojna i bezpieczna. To poczucie na pewno miało wpływ na mój szybki powrót do formy.

„Ta sytuacja kiedyś się skończy”

 W ostatnim roku poznałam więcej wspaniałych ludzi niż w ostatnich pięciu latach swojego życia. Dobrych ludzi, którzy ofiarowali mi pomoc, a ja nauczyłam się ją przyjmować. Początkowo miałam z tym duży problem, ale moja Przyjaciółka wspaniale mi wytłumaczyła, że sytuacja, w której się znalazłam jest przejściowa i kiedyś się skończy. Przestałam myśleć, że dobro, które otrzymuje od drugiego człowieka mi się nie należy, bądź ktoś inny potrzebuje go bardziej. Teraz potrzebowałam go ja. Dotąd byłam na 100%, w każdej ze swoich życiowych ról. Teraz pozwoliłam sobie chwilowo na bycie słabszym po to, żeby zebrać siły. 

Ogarnęło mnie przerażenie: choroba nie bierze się znikąd

Kiedy kończy się tak bardzo obciążające dla organizmu leczenie człowiek staje pod ścianą. Już nie musimy wkładać całego wysiłku w walkę z chorobą a jednocześnie jesteśmy tak słabi, że boimy się zrobić cokolwiek, żeby sobie nie zaszkodzić.

Po zakończeniu leczenia ogarnęło mnie przerażenie. Z jednej strony byłam bardzo zmęczona leczeniem, z drugiej strony bałam się stagnacji. Nieśmiało pomyślałam, żeby zawalczyć o siebie.  Miałam dwa wyjścia. Pozostać bierną uczestniczką swojego nowego życia lub postawić sobie cele i podążać drogą do ich realizacji. Pamiętam, że na pierwszej wizycie u onkologa usłyszałam zdanie “choroba nie bierze się znikąd”. Zaczęłam analizować swoja sytuację. Niestety przewlekły stres musiał odbić się na zdrowiu.

Przewrotnie postawiłam sobie pytanie “czego już nie chcę”, a nie “czego oczekuję od swojego życia”. Odpowiedź była jednoznaczna i dała mi czytelny drogowskaz. Zakończenie złych relacji, wiara we własne siły były kluczowe w odzyskaniu poczucia wartości. Codziennie wkładam ogrom pracy, żeby traktować siebie z należną uwagą. Nikt bowiem nie zadba o nas tak, jak zadbamy o siebie sami. Chcę skupić się na sobie, poświęcić sobie więcej czasu, być dla siebie samej dobrą.

Dogonić marzenia

I w tym czasie w moim życiu nastąpił splot zdarzeń, na które nie miałam żadnego wpływu, natomiast one miały wpływ na moje życie. Poznałam Magdę. Zostałam ambasadorką projektu #dogonićmarzenia i wzięłam udział w kampanii promującej ten projekt. Poczułam, że mogę więcej niż kiedykolwiek wcześniej w swoim życiu. Przejrzałam się w oczach innych osób i ujrzałam siebie silną, mądrą, wartościową osobą z potencjałem i nieograniczonymi chęciami. Dostałam wiatr w żagle. Zaczęłam marzyć o nowej pracy, lepszym życiu dla mnie i moich dzieci, o szczęściu dla mojej rodziny. Runęły wszystkie ograniczenia, które rosły tylko w mojej głowie. Strach, że jestem niewystarczająco dobra, zamieniałam na chęć rozwoju. Dostałam ogromną motywację i szansę na doskonalenie siebie.

Kiedy leczenie się kończy zostajemy sami

Moje własne życie i wszystko co  związane z chorobą idealnie odzwierciedlają założenia projektu #dogonićmarzenia. W momencie diagnozy i rozpoczęcia leczenia oddajemy się pod opiekę najlepszych specjalistów. Kiedy leczenie się kończy zostajemy sami. To jest bardzo trudny moment. Wychodząc naprzeciw potrzebom kobiet po leczeniu onkologicznym Fundacja Q Marzeniom stworzyła projekt #dogonićmarzenia, by dodać pewności siebie, pomóc otrząsnąć się z traumy, wskazać nowe możliwości. Ponieważ szłam tą drogą, znam potrzeby, rozumiem obawy i wiem o czym marzą kobiety w czasie rekonwalescencji, osobiście bardzo zaangażowałam się w ten projekt.

Chcę obudzić świadomość i zwrócić uwagę na jak wielu płaszczyznach potrzebne jest wsparcie kobietom chorującym na nowotwór, gdy już zakończą radykalne leczenie. Chcę zwrócić uwagę na aktywizację kobiet po chorobie i powrót do pracy. Często są to poszukiwania nowej pracy, ponieważ podobnie jak ja, wiele kobiet w trakcie długiego leczenia traci zatrudnienie. Wreszcie cała gama potrzeb nie mniej istotnych, a związanych z kobiecością, pięknem, atrakcyjnością, które choroba i trudne leczenie mocno nadszarpują lub bezpowrotnie niszczą. Poprawa wyglądu, dostrzeżenie piękna ma bezpośrednie przełożenie na poczucie własnej wartości i jest nie mniej ważne. Problemów jest dużo i na wielu płaszczyznach, ale dzięki zaangażowaniu wielu ludzi oddanych temu projektowi, ich specjalistycznej wiedzy, są możliwe do rozwiązania.

Wykorzystać drugą szansę

Choroba zmienia wiele. Zmienia nas, otoczenie i rzeczywistość. W którą stronę pójdą te zmiany zależy od nas. Bardzo ważna jest nasza gotowość i otwartość na te zmiany. Dostajemy szansę i sami decydujemy jak ją wykorzystamy. Ja odnalazłam w raku cel. Zachorowałam po to, żeby zmienić swoje życie. Mam wiele planów i każdego dnia wkładam dużo pracy, żeby dogonić swoje marzenia…

Wiola

Całkowity dochód ze sprzedaży koszulek przeznaczony jest na działalność statutową Fundacji. Dokonując zakupu wspierasz działania na rzecz kobiet z chorobami nowotworowymi!